

Ludwik Filip I Robertyng-Capet-Bourbon-Vendôme-d'Orléans (urodzony w Palais Royal, w Paryżu, 6 października 1773 roku, zmarł w Claremont House, Surrey w Anglii, 26 sierpnia 1850 roku) herb
Syn Ludwika Filipa Józefa "Philippe Égalité" Robertyng-Capet-Bourbon-Vendôme-d'Orléans, księcia Orleanu, księcia Montpensier i Ludwiki Marii Adélaidy Robertyng-Capet-Bourbon-Vendôme-Penthievre, córki Ludwika Jana Marii Robertyng-Capet-Bourbon-Vendôme, księcia de Penthievre, de Rambouillet, d'Aumale i de Gisors.
Książę Orléanu, książę de Chartres, hrabia de Nemours, hrabia de Montpensier jako Ludwik Filip III od 6 listopada 1793 roku do 9 sierpnia 1830 roku, książę de Valois jako Ludwik Filip III od 6 października 1773 roku do 18 listopada 1785 roku, gubernator du Poitou od 1785 roku, marszałek od 7 maja 1792 roku, porucznik-generał Królestwa Francji i Nawarry od 11 września 1792 roku, głowa państwa Francji od 9 sierpnia 1830 roku do 24 lutego 1848 roku, król Franuzów jako Ludwik Filip I od 9 sierpnia 1830 roku do 24 lutego 1848 roku, tytularny król Francuzów jako Ludwik Filip I od 24 lutego 1848 roku do 26 sierpnia 1850 roku, porucznik-generał Królestwa Francji i Nawarry od 31 lipca do 9 sierpnia 1830 roku, pułkownik generalny husarii od 1814 roku, wiceksiążę Andory od 9 sierpnia 1830 roku do 24 lutego 1848 roku, hrabia de Neuilly od 24 lutego 1848 roku do 26 sierpnia 1850 roku.
W Palermo, 25 listopada 1809 roku poślubił Marię-Amélię Robertyng-Capet-Bourbon-Vendôme-Spain-Two Sicilies (urodzona w pałacu królewskim w Casercie, 26 kwietnia 1782 roku, zmarła w Claremont House w Surrey, 24 marca 1866 roku), córkę Ferdynanda I Robertyng-Capet-Bourbon-Vendôme-Spain-Two Sicilies, króla Obojga Sycylii i Maria Karolina Luiza Józefa Joanna Antonina Habsburg-Baudemont-Vaudemont-Lotaryńska, córki Franciszka III Stefana Baudemont-Vaudemont-Lotaryńskiego, cesarza Rzymskiego Narodu Niemieckiego, księcia Lotaryngii, wielkiego księcia Toskanii i Marii Teresy Habsburg, królowej Węgier i Czech, arcyksiężnej Austrii, córki Karola VI Habsburga, cesarza Rzymskiego Narodu Niemieckiego, króla Węgier i Czech, arcyksięcia Austrii.
Orleańska linia Burbonów, lokatorzy Palais Royal w Paryżu, zawsze pozostawali w opozycji do swych królewskich kuzynów. Począwszy od Gastona Orleańskiego, brata Ludwika XIII, poprzez regenta Filipa (1715-1723), aż do Filipa Egalité, ojca bohatera niniejszego szkicu. Ludwik Filip też całe życie nie zgadzał się ze swymi kuzynami: Ludwikiem XVI, Ludwikiem XVIII i Karolem X, zachowując sympatie burżuazyjno-rewolucyjne. Jego postawa polityczna była połączeniem monarchizmu i republikanizmu, absolutyzmu i rewolucjonizmu, swoiście pojętego bonapartyzmu i inklinacji demokratycznych. Był człowiekiem skomplikowanym psychologicznie i mentalnie, łącząc w sobie czasami ogień z wodą.
Generalnie wszak rzec trzeba, że Ludwik Filip akceptował obalenie ancien régime'u pojętego jako dominacja arystokracji, Burbonów "właściwych" i form feudalnych. Optował za przemianami w duchu burżuazyjnym. Dlatego też - za przykładem ojca poparł rewolucję 1789 roku, czego mu długo pozostała rodzina z matką na czele nie mogła zapomnieć. Potem zmuszony przez okoliczności pozostał na emigracji, ale dystansował się od ludzi Karola d'Artois. Nawet po 1814 roku, gdy wrócił do Francji, nie angażował się i czekał, aż nadejdzie jego czas. Licząc na tron, nie dał się uwikłać w reżim restauratorski i kokietował burżuazję.
Urodził się w 1773 roku. Odebrał staranne wykształcenie, gdyż jego preceptorką była słynna sawantka pani de Genlis. Był też znacznie inteligentniejszy i bystrzejszy niż jego kuzyni na tronie. Od 1789 roku wciągnął się w wir rewolucji, przyjaźnił z La Fayettem, Dumouriezem i Dantonem. Mirabeau klepał go poufale po ramieniu, Danton zaś zwracał się don per "młodzieńcze". Trzeba przyznać, że jak na członka dynastii królewskiej były to koneksje raczej nietypowe. Razem z ojcem był tedy czarną owcą rodu.
Jako dwudziestoletni młodzian dowodził już - pod okiem Dumourieza - armią rewolucyjną. Gdy jednak rewolucja zradykalizowała się, a Dumourieza oskarżono o zdradę, przeszedł do Austriaków w 1793 roku. Nigdy wszak - przez cały okres emigracji - nie podniósł ręki na republikanów i Napoleona. Powoli pojednał się z rodziną, przebywał w Stanach Zjednoczonych, na Kubie i wreszcie w styczniu 1800 roku wylądował w Anglii. Uzyskał tam utrzymanie od rządu brytyjskiego i powoli się urządzał. Cały czas psuł krew Karolowi d'Artois, który namolnie żądał odeń samokrytyki za dawne grzechy.
Na wyspach ożenił się z Marią Amelią, z linii Burbonów neapolitańsko-hiszpańskich. Jego pierwszy syn, Ferdynand Filip, urodził się w 1810 roku (zmarł w 1842 roku wskutek wypadku). W czasach restauracji żona urodziła mu jeszcze ośmioro dzieci. Byli wzorowym stadłem, co było raczej nietypowe dla familii burbońsko-orleańskiej; książę nie wyczyniał ekscesów obyczajowych.
Po 1814 roku powrócił do Palais Royal na stałe, stając się jedną z pierwszoplanowych postaci sceny politycznej. Pozostawał w kontakcie z Talleyrandem, którego wysoko cenił. Był oczywiście jednym z pretendentów do tronu (na mocy prawa salickiego), jako idol burżuazji i liberałów. Tym razem było wszak za wcześnie i królem został Ludwik XVIII. Jednak i tak wiodło mu się za restauracji świetnie. Stał się niemal najbogatszym człowiekiem w kraju, a jego pazerność na pieniądze i majątek stale rosła. Zabiegał zwłaszcza o bogactwa dla licznego potomstwa.
Rewolucja w lipcu 1830 roku dała mu nareszcie upragniony tron. Kulisy przejęcia władzy były wszak dość skomplikowane. Już zimą z 1829 na 1830 rok trwały przygrywki do osadzenia na tronie Ludwika Filipa po spodziewanym obaleniu despoty. Zwłaszcza Talleyrand, mimo swych siedemdziesięciu sześciu lat, raz jeszcze zapragnął powrotu do wpływów politycznych i wręcz zachęcał księcia do energicznych działań. 29 lipca 1830 roku wysłał do Orleańczyka list z apelem, aby stanął na czele rewolty lipcowej. Książę wahał się.
Następnego dnia przybył z miejscowości Reincy, gdzie przebywał, do stolicy. Był w rozterce. W stroju mieszczańskim przemykał się chyłkiem przez miasto do Palais Royal. Szedł pieszo w upale i kurzu. Kiedy dotarł na miejsce, liczni świadkowie dostrzegli go "nieprzytomnego ze zmęczenia, zmordowanego upałem i na pół ubranego". Leżał na łożu jak kłoda, bez peruki, nie mówiąc już o fraku. Przekazał Karolowi X list z wyrazami lojalności, do współpracowników zaś rzekł: "Raczej dałbym się porąbać w kawałki, niż pozwolił wsadzić sobie koronę na głowę". W parę godzin później kazał wszak wysłannikowi odebrać list.
W obliczu abdykacji króla Filip stanął na Ratuszu, który był siedzibą rządu tymczasowego. 31 lipca upewnił się jeszcze ostatecznie u Talleyranda, że może brać koronę, ofiarowaną przez burżuazję. "Królem Francuzów" (a nie jak Burbonowie "dziedzicznym królem Francji i Nawarry") przez analogię do "cesarza Francuzów" Napoleona, stał się 9 sierpnia. Na Ratuszu paryskim wymienił pocałunek ze starym La Fayettem. Nowy władca też był niemłody, miał pięćdziesiąt siedem lat. Trzymał się wszak krzepko, chodząc ubrany jak rasowy bourgeois, nieco z angielska, z nieodłącznym parasolem w ręku.
Panował we Francji lat osiemnaście, dłużej niż Napoleon. Wyniosła go do władzy popularność wśród mieszczaństwa, dążącego do całkowitej supremacji ekonomicznej, politycznej i społecznej. Ludwik Filip był znakomitym eksponentem interesów burżuazyjnej góry, zwłaszcza finansistów. Nie bez kozery nazywano go "królem-bankierem" lub "królem bankierów". Odsunął całkowicie od rządów ultrasów i skupił władzę w rękach wąskiej elity najbogatszej burżuazji. Pozwalał jej na nieograniczone bogacenie się kosztem innych warstw społecznych, w zamian za akceptację swego reżimu.
On i jego prawa ręka - wspomniany Guizot - rzucili słynne hasło: "Bogaćcie się!" (enrichissez-vous!), adresowane do beneficjentów nowego systemu. Były to lata liberalnego, "krwiożerczego" i "drapieżnego" kapitalizmu, idącego po trupach ludu. Kwitły afery gospodarcze i korupcja. Przez cały czas układ ten trzymał się dzielnie, aż do momentu gdy z jednej strony cała reszta burżuazji zażądała dla siebie większych profitów, z drugiej zaś ruszyli się całkowicie dotąd lekceważeni robotnicy.
Nowy pan Francji był efekciarzem i lubił schlebiać opinii publicznej: publicznie śpiewał "Marsyliankę", przywrócił trójkolorowy sztandar, podejmował napoleońskich marszałków i generałów, dokończył budowę Łuku Triumfalnego na cześć Napoleona, a w 1840 roku sprowadził do Paryża jego zwłoki. Wzbudzał przy tym mimowolnie nastroje bonapartystowskie, które obiektywnie osłabiały jego reżim.
Z kolei za granicą - zwłaszcza w łonie Świętego Przymierza wzbudzał dużą rezerwę. Nienawidził go zwłaszcza car Rosji Mikołaj I, zwany "żandarmem Europy". W Prusach i Rosji nazywano Ludwika Filipa "królem barykad". Uważano go za kogoś w rodzaju pół uzurpatora. Talleyrand, który został ambasadorem w Londynie (misja pogodzenia Anglii z Francją), a który de facto był szefem dyplomacji francuskiej, sporo się namęczył, by uzyskać międzynarodowe uznanie dla nowego władcy. Wysiłek wszak opłacił się, bo rychło wszystkie dwory pogodziły się z istniejącym stanem rzeczy. Obserwator życia politycznego ówczesnej Europy, angielski pisarz polityczny Henry Lytton-Bulwer, napisał:
"Wiadomość, że pan Talleyrand uznał nową dynastię, a nawet dopomógł jej do objęcia władzy, wywarła niemały wpływ na opinię innych dworów, a ściślej mówiąc, spowodowała ich decyzję niezwłocznego uznania [nowych rządów we Francji]".
W sierpniu car Mikołaj wielokrotnie wzywał króla Prus Fryderyka Wilhelma III oraz kanclerza Austrii Metternicha do wspólnej interwencji zbrojnej w obronie "biednego" Karola X. Bezskutecznie, nie chcieli oni bezpośrednio ingerować w sprawy Francji. W końcu we wrześniu Mikołaj doszedł do wniosku, że "skoro pan Talleyrand wszedł do nowego rządu francuskiego, to z pewnością rząd ten ma szanse długotrwałości".
Tron Ludwika Filipa był tedy już jesienią pewny, a Talleyrand jako delegat króla w Londynie przygotowywał się do korzystnego rozegrania sprawy belgijskiej. Polityka zagraniczna duetu Ludwik Filip-Talleyrand polegała na ostrożnym manewrowaniu między krajami dotąd wrogimi Francji (Anglia, Austria, Rosja, Prusy), tak aby rozbić ten jednolity blok. Pierwszym krokiem miał być sojusz z Anglią.
Pierwszym premierem Ludwika Filipa został Pierre Casimir Périer (1777-1832), bankier i konserwatysta polityczny. Był liderem - razem z Guizotem - tzw. Partii Oporu (Le Parti de Résistance), uznającej stan istniejącego monopolu bogaczy za najlepszy. Bardziej na lewo na scenie politycznej usytuowała się tzw. Partia Ruchu (Le Parti de Mouvement), której przewodniczyli starzec La Fayette, wspomniany Adolphe Thiers (1797-1877) - prawnik i historyk, autor wielotomowej monografii Konsulatu i Cesarstwa tudzież bankier Jacques Laffitte (1767-1844). Reprezentowali oni mieszczaństwo en masse, także i tę burżuazję całkiem drobną, optując za rozszerzeniem prawa wyborczego i zwiększeniem swobód demokratycznych.
Lewicą za panowania Ludwika Filipa byli republikanie, kwestionujący w ogóle monarchię jako ustrój i podburzający masy ludowe do wystąpień antyreżimowych. Republikanie i robotnicy poderwali się m.in. w Paryżu i Lyonie (1830-1835), a największym ich powstaniem był zryw 12 maja 1839 roku w stolicy, bezwzględnie i krwawo stłumiony.
W takiej sytuacji Ludwik Filip oparł się na burżuazyjnej konserwie, choć z jej protagonistami też miał kłopoty. Premier Casimir Périer uważał się bowiem za decydenta ważniejszego niż król, który miał "panować, ale nie rządzić". Dlatego też gdy ów sojusznik tronu zmarł na cholerę, w maju 1832 roku, władca miał uczucia nader mieszane, przyjmując ten fakt z pewną ulgą. W ciągu dalszych ośmiu lat premierzy często się zmieniali, a na czoło plejady polityków francuskich wysunął się Thiers, wybitny mąż stanu o ogromnych ambicjach, odwrotnie proporcjonalnych do karłowatego wzrostu. Król bał się Thiersa i dlatego powierzał mu dość często różne funkcje ministerialne, czasem złośliwie dając mu wszak po nosie.
Thiers na krótko został premierem, od marca do października 1840 roku, po czym rozpoczęły się aż do 1847 roku rządy ministerium Soulta-Guizota. Nicolas Soult (1769-1851) jako dawny marszałek Napoleona był tu raczej szacowną dekoracją, a de facto ster dzierżył zausznik króla, Guizot.
O ile okres rządów Ludwika Filipa przyniósł prosperity ekonomiczną, to stabilności politycznej i społecznej nie było. Formowała się szeroka opozycja antyorleańska. Na ponad 35 milionów obywateli kraju, tylko około 200 tysięcy ludzi miało prawo wyborcze. W państwie o tak rozbudzonych instynktach demokratycznych (napoleońskie plebiscyty) stan ten był nie do utrzymania. Pochodząca z takich wyborów Izba Deputowanych była całkowicie uległa rządowi, do cna przekupna i zatwierdzała wszelkie posunięcia króla.
Pisałem już o republikanach, którzy prócz wzniecania rebelii organizowali też zamachy na króla. Pierwszym i największym było zrzucenie na orszak władcy "maszyny piekielnej" 12 lipca 1835 roku w Paryżu. Wybuch zabił osiemnaście osób. Król - lekko ranny ocalał. Nie tylko ludowi radykałowie wszelakiej maści byli wrogami systemu. Także i elity intelektualne pozostawały mocno sceptyczne. Honoré de Balzac w "Komedii ludzkiej" dał obraz ówczesnej burżuazyjnej Francji, kręcącej się tylko wokół pieniędzy. Wiktor Hugo twierdził, że bogacze "wdrapawszy się na dach wciągnęli za sobą drabinę", a Alexis de Tocqueville porównywał ironicznie reżim Ludwika Filipa do jednej wielkiej spółki akcyjnej. Całą sytuację lapidarnie podsumował Alphonse de Lamartine stwierdzając, że "ta władza ograbia naród".
Istotnie, kradli wszyscy: król (nie zapłacił skarbowi państwa podatku z tytułu przelania swego ogromnego majątku osobistego na rzecz synów), ministrowie, deputowani. Ci ostatni - przekupywani przez rząd - zatwierdzali deficytowy budżet. Afera goniła aferę.
Niepowodzenia rządów Ludwika Filipa najlepiej dyskontowali bonapartyści, wskrzeszając pozytywną legendę Napoleona. Liderem tego obozu po śmierci "Orlątka" w 1832 roku został bratanek wielkiego cesarza Karol Ludwik Napoleon Bonaparte (1808-1873), syn Ludwika Bonaparte, króla Holandii, i pasierbicy Napoleona Hortensji de Beauharnais. Rezydował on na zamku Aranenberg w Szwajcarii i stamtąd próbował w 1836 roku opanować Strasburg. Operetkowy i niepoważny wybryk księcia został błyskawicznie udaremniony, a jemu samemu król pozwolił wyjechać do Ameryki. Ludwik Filip po prostu nie chciał mieć napoleońskiego męczennika. Gdy jednak w 1840 roku Ludwik Napoleon próbował puczu w Boulogne, dostał się do więzienia w twierdzy Ham.
Legenda Napoleona poczęła zagrażać reżimowi. Sprowadzenie ciała imperatora 15 grudnia 1840 roku pogorszyło jeszcze pod tym względem sytuację, bo wybuch entuzjazmu społecznego przerósł wszelkie oczekiwania. Pozytywny mit cesarza, który miał być jakoby szczerym demokratą, lansowali intelektualiści i plebejusze, artyści, robotnicy i wieśniacy. Przypominano minioną potęgę i chwałę imperium francuskiego. W 1839 roku Ludwik Napoleon opublikował w Paryżu broszurę "Des idées Napoléoniennes" (Idee Napoleońskie), w której lansował tezę, że cesarz realizował testament "wielkiej" rewolucji francuskiej.
Polityka zagraniczna Orleańczyka przyniosła połowiczne rezultaty. Nie mogło być inaczej, skoro Francja pozostawała izolowana w monarchiczno-konserwatywnej Europie. Zręczny lawirant Ludwik Filip usiłował tę izolację przerwać, wijąc się jak piskorz. Początkowo mu się udawało, gdyż doprowadził do niepodległości Belgii, i to bez kolizji z Anglią. Gdy kraj ten powstał jesienią 1830 roku przeciw dyktatowi reakcyjnego króla Holandii, a car Mikołaj I szykował się do interwencji w duchu Świętego Przymierza, w Polsce wybuchło powstanie listopadowe. Wtedy to udało się ocalić Belgię i stworzyć kondominium Francji i Anglii na Zachodzie, jako przeciwwagę dla hegemonii Świętego Przymierza na Wschodzie. Oczywiście znów kosztem Polski.
Wygrzebany wówczas przez Ludwika Filipa z lamusa stary Talleyrand wymyślił zbawienną teorię wzajemnej nieinterwencji mocarstw w strefy ich bezpośrednich wpływów. Zgodnie z tą właśnie zasadą reżim paryski nie kiwnął palcem, aby pomóc Polakom, mimo potężnej fali propolskich nastrojów wśród opinii publicznej. Szef dyplomacji francuskiej Sébastiani z ulgą oświadczył we wrześniu 1831 roku w Izbie Deputowanych: "Porządek panuje w Warszawie" (L'ordre reigne a Varsovie).
Reżim orleański może by i chciał jakoś wspomóc Polaków, a sam król ponoć odnosił się do naszego kraju z sympatią, ale realia były twarde, nowa władza we Francji też jeszcze się chwiała. Nie bez racji Guizot powiedział, że skoro wielki Napoleon nie był w sianie w 1807 roku odbudować Polski niepodległej, to tym bardziej w istniejącej sytuacji bezsilny jest Ludwik Filip.
Gdy zaś idzie o Belgię, to sprawa zasadzała się na niedrażnieniu Londynu. Talleyrand dbał o to w szczególności, wzbudzając niechęć kręgów skrajnych i lewicowych, domagających się bezpośredniego przyłączenia Belgii do Francji. Było to oczywiście nierealne z uwagi na opór w tej kwestii Anglii i całego Świętego Przymierza. Mądremu zaś eks-biskupowi szło o rozbicie tego bloku i osiągnięcie realistycznego optimum: niepodległego państwa Belgów. Dlatego też zrezygnował z planów aneksyjnych, a nawet wspominał o możliwości rezygnacji Francji z Algierii. Było to solą w oku Brytanii i ustąpienie Paryża z tego obszaru byłoby nad Tamizą powitane wręcz z aplauzem. Na coś takiego wszak nie mógł się zgodzić nawet bliski królowi minister spraw zagranicznych - Molé.
Ostatecznie konwencja londyńska z 15 listopada 1831 roku postanowiła o utworzeniu niezależnego Królestwa Belgów. Car Mikołaj ratyfikował ją 5 maja 1832 roku, co było ogromnym sukcesem rządu króla Francuzów. Stosunki z Anglią znacznie się polepszyły, do tego stopnia, że kiedy król Holandii nie chciał oddać Belgom Antwerpii, Talleyrand szybko podpisał z lordem Palmerstonem (szef dyplomacji Albionu) układ o wspólnej akcji odbicia tego miasta. Anglicy zablokowali je od morza, Francuzi weszli od strony lądu i było po wszystkim. Z kolei w 1834 roku osiemdziesięcioletni Talleyrand wynegocjował z Palmerstonem układ o zabezpieczeniu istniejącego status quo w Hiszpanii i Portugalii. Wydawało się tedy, że stare waśnie sąsiadów znad kanału przechodzą do lamusa historii. Układ z 1834 roku był ostatnią przysługą Talleyranda dla króla. Odszedł rychło z powodu słabego zdrowia. W 1838 roku Ludwik Filip przybył do łoża śmierci swego ministra.
Połowicznie udało się królowi załatwić sprawy w koloniach. Dokończony został podbój Algieru, ale kurczyły się wpływy na Bliskim Wschodzie. Tu Anglicy byli nieugięci, a nawet brutalni. Gdy Francja ustawicznie podburzała paszów Egiptu przeciw Turcji, w 1840 roku Anglia, Rosja, Prusy i Austria poparły Turcję. Przez jakiś czas groziła nawet wojna, do której skłonny był premier Thiers. Król wszak ustąpił, podziękował za współpracę buńczucznemu "karłowi", ponownie powołał na fotel premiera Guizota oraz zawarł w 1841 roku niekorzystny dla siebie traktat londyński. Za tę cenę znów nastąpiło odprężenie w stosunkach z Brytanią, o czym świadczyła wizyta królowej Wiktorii w Paryżu w 1843 roku.
Jednakże wkrótce wzajemne stosunki znów się pogorszyły. Poszło o sprawę następstwa tronu hiszpańskiego. Królowa tego kraju Izabella i jej siostra Luiza były młodziutkimi panienkami i zaczęto snuć plany matrymonialne. Anglicy gotowi byli w tej materii do kompromisu z Ludwikiem Filipem, skłaniając się ku jakiejś kandydaturze wspólnie uzgodnionej. Król chciał jednak połączyć korony francuską i hiszpańską pod berłem orleańskim. Szykował dla Izabelli swego syna księcia d'Aumale, ewentualnie drugiego z synów - księcia de Montpensier. Premier brytyjski Peel i lord Palmerston wyperswadowali mu te pomysły i w efekcie ustalono kandydata "neutralnego".
Nagle i niespodziewanie w październiku 1846 roku Anglia i Europa doznały szoku. W tajemnicy nastąpiło podwójne małżeństwo: Izabelli z Franciszkiem, księciem Kadyksu (jej kuzynem, inwalidą i impotentem) oraz Luizy z księciem de Montpensier. Było oczywiste, że w perspektywie sukcesja przypadnie potomstwu drugiej z tych par. To znaczy wnukowi Ludwika Filipa. Jego własny upadek w dwa lata potem całkiem zniweczył te plany, ale tymczasem oburzenie zapanowało na dworach i w kancelariach dyplomatycznych Europy. Oburzeni byli nie tylko małżonek Wiktorii angielskiej, książę niemiecki Albert czy sam Palmerston. Nawet Metternich wprost powiedział Guizotowi: "Nie można bezkarnie płatać psot wielkim mocarstwom!". Znamienne to było pouczenie.
W sprawach mniej obchodzących Francję jej król był bardzo ustępliwy. Nie zareagował przeto zbyt silnie (tak jak i Anglia) na zajęcie przez Austriaków - z mandatu trzech zaborców - tzw. Rzeczypospolitej Krakowskiej, dotąd autonomicznej, w listopadzie tegoż roku. Podobną ustępliwość przejawiał władca w kwestiach włoskich.
Podczas gdy reżim chylił się ku upadkowi, król był całkiem przekonany o jego stabilności. Jest to jeszcze jeden dowód na to, jak dalece władza zabija przezorność, ostrożność, realizm, a nawet instynkt samozachowawczy. Jak bardzo wbija ludzi w pychę i arogancję.
W latach 1846-1847 nastąpiło załamanie gospodarcze, pociągające za sobą bankructwa wielu przedsiębiorstw i bezrobocie. Najbardziej niezadowolona była tedy średnia burżuazja oraz robotnicy. Burzyła się też inteligencja. Stary, siedemdziesięciopięcioletni król i Guizot zachowali się wyjątkowo sklerotycznie, nie próbując w porę rozładować gniewu społecznego. Dołożyły się tu jeszcze niepowodzenia w polityce zagranicznej, głównie wspomniana ustępliwość w sprawach polskich i włoskich. O wszystko co złe oskarżano króla i rząd.
Warto na koniec przytoczyć in extenso charakterystykę Ludwika Filipa pióra wytrawnego intelektualisty, licencjata Sorbony, dyrektora Académie Française, politologa i socjologa Alexisa de Tocqueville:
"Jakkolwiek władca ten był synem najszlachetniejszego w Europie rodu, chociaż w głębi duszy skrywał płynącą z tego dziedziczną dumę i z pewnością żadnego człowieka nie uważał za sobie równego, to jednak posiadał większość zalet i wad, które w szczególności przynależą niższym szczeblom społeczeństwa. Miał w zwyczaju regularność i oczekiwał tego od otoczenia. W zachowaniu był stateczny, pełen prostoty w przyzwyczajeniach i umiarkowany w gustach; z natury przyjaciel prawa i wróg wszelkich nadużyć, powściągliwy jeśli nie w pragnieniach, to w swych posunięciach, ludzki, ale nie wrażliwy, zachłanny i łagodny; żadnych hałaśliwych namiętności; żadnych rujnujących słabości; żadnych rażących przywar; z cnót królewskich miał tylko jedną: odwagę. Grzeczności był niebywałej, lecz mało wyszukanej i bez wielkości, grzeczności raczej kupca niż władcy. Zupełnie nie gustował w literaturze i sztuce, kochał natomiast namiętnie przemysł. Pamięć miał znakomitą, zdolną do uporczywego przechowywania najdrobniejszych szczegółów. Jego konwersacja, obfita, niezborna, oryginalna, trywialna, anegdociarska, pełna fakcików, pieprzu i sensu, dawała całą przyjemność, jaką można znaleźć w rozrywkach intelektu, gdy brak im delikatności i powagi. Umysł wyborny, lecz zacieśniony i skrępowany niedostatkiem wzniosłości i rozmachu w duszy. Światły, finezyjny, giętki i uparty; nastrojony wyłącznie utylitarnie i wypełniony taką pogardą dla prawdy oraz taką niewiarą w cnotę, że przytępiało to jasność jego umysłu, że nie tylko nie dostrzegał piękna bijącego zawsze z prawdy i prawości, lecz nawet nie rozumiał, jaki może z nich czasem płynąć pożytek; głęboki znawca ludzi, ale tylko poprzez ich wady; w religii niedowiarek jak wiek XVIII, w polityce sceptyk jak wiek XIX; sam bez wiary, nie wierzył wcale w wiarę innych; władzę i nieuczciwych dworzan kochał w sposób tak naturalny, jak gdyby rzeczywiście urodził się na tronie; z ambicjami powściąganymi tylko przez ostrożność, nigdy nie nasyconymi i nigdy przesadnymi, zawsze przyziemnymi".
Jest to długa wprawdzie, lecz niesłychanie celna i wprost znakomita charakterystyka władcy, którego Tocqueville znał dobrze osobiście. Portret nie pozbawiony akcentów ironicznych. Król miał duszę "burżuja", kapitalistycznego dorobkiewicza, nie cenił tego, co nazywamy czasem imponderabiliami - świata idei, wzniosłych zasad, mitów i legend. To chyba zadecydowało o jego upadku w lutym 1848 roku, choć wydaje się, iż upadek monarchii w tym dziejowym momencie był nieuchronny.
Legenda napoleońska też zrobiła swoje. Jednak nie sposób uciec od refleksji, że król był wprawdzie sprytnym, pragmatycznym graczem, ale tylko graczem. Zbyt płytkim, ograniczonym, aby pojąć bieg zdarzeń w całym ich skomplikowaniu. Wiedział wprawdzie, że trzeba być królem burżuazji i stanu trzeciego, ale nie spostrzegł w porę, że na pewnym etapie nie wystarczyło być już tylko królem bankierów. Wiele zrobiła i starcza skleroza.
Gdy Tocqueville rozmawiał z nim po raz ostatni w początku 1848 roku, zastał człowieka zadufanego w sobie, zarozumiałego, kompletnie nie słuchającego interlokutora. Wspominał dawny pobyt w Ameryce, aferę hiszpańską, przeklinał bez ceremonii Palmerstona i cara. Nie przewidywał końca reżimu.
Kiedy Guizot uparcie odmawiał wprowadzenia reformy prawa wyborczego, to jest rozszerzenia go w duchu demokratycznym, intelektualiści z Lamartinem na czele oraz robotnicy zaczęli organizować wiece opozycyjne, tzw. bankiety - od lipca 1847 roku. Wobec odmowy prawa do zwołania takiego bankietu w Paryżu 22 lutego 1848 roku, przekazanej Lamartine'owi ustami Guizota, wybuchła rewolta studentów i robotników. Wysłane przeciw nim wojsko częściowo zbratało się z tłumem. Powstał cały Paryż. "Król barykad" upadł pod presją barykad. 24 lutego abdykował na rzecz wnuka, dziesięcioletniego hrabiego Paryża, także Ludwika Filipa (1838-1894). Niczym Karol X. Marny to był koniec jak na niegdysiejszego idola społeczeństwa.
Uciekał sromotnie z własnej stolicy, niczym przestępca. Zmienił nawet nazwisko na Lebrun. Gdy 2 marca 1848 roku wszedł na pokład statku do Anglii, przybrał pseudonim Smith. Osiadł na stałe z rodziną w Claremont w Anglii. Teraz z kolei jako hrabia de Neuilly. Pisał pamiętniki.
Nawiasem mówiąc, mglisty Albion był dziwnym i nader liberalnym miejscem azylu politycznego dla rozmaitych wygnańców z kontynentu w wieku XIX. Znaleźli tam przystań ludzie tak skrajnie różni, jak Karol Marks i Klemens Metternich (po upadku w 1848 roku), Ludwik Kossuth i Karol X, Ludwik Filip i Napoleon III, Aleksander Hercen i Ludwik XVIII. Orleańczyk zmarł w zapomnieniu w sierpniu 1850 roku. Przeżył siedemdziesiąt siedem lat.


Żródła:
"Poczet władców Francji" - autor: Tomasz Serwatka.